Urząd Gminy Deszczno, ul. Lubuska 90, 66-446 Deszczno, tel. 95 728 76 50, e-mail: gmina@deszczno.pl
zadaj pytanie wójtowi

Porozmawiaj z nami za darmo
z Twojego komputera.

głos deszczna
publikacje promocyjne

Gminny Portal Mapowy

gminny portal mapowy
gminny portal mapowy

Gmina Deszczno na szlaku dziejów

Fotorelacje


Archiwum fotogalerii »

nasz kanał TV

BIP

eBOI

elektroniczny samorząd

Znajdź nas na Facebooku

nasz kanał TV

Obsluga techniczna
ALFA TV

2015-10-20 13:58:31

Kampania informacyjno-promocyjna "Możemy, bo chcemy, czyli niepełnosprawni o niepełnosprawnych"

Nie warto się bać

Właściwie dopiero wchodzi w życie. Jest 25-letnią kobietą o pięknych oczach i talencie, który chciała rozwinąć na studiach artystycznych. Nie udało się. Musiała je przerwać. Kiedy na mnie patrzy, ma w tych pięknych oczach soczewki wzmocnione okularami. Razem minus 17. A i tak widzi jak człowiek z wadą minus cztery. To krótkowzroczność degeneracyjna.

Annę Wojtas znają w Skwierzynie chyba wszyscy. To efekt działań realizowanych w lutym i marcu z Fundacją Serce na Dłoni, której jest podopieczną. W akcji "Oczy dla Ani" zebrano ok. 19 tys. zł, które zostaną przeznaczone na operację. Dzięki temu będą szansą na normalne życie, dalszą edukację i pracę artystyczną.

Ania urodziła się w 27 tygodniu, czyli w szóstym miesiącu ciąży.

- Czułam się dobrze. Tylko w piątek zaczęły mnie boleć nogi od wewnątrz. W sobotę poszłam do szpitala. Potrzymali mnie dobę, a w sobotę odeszły wody i nastąpiła normalna akcja porodowa. Lekarze powiedzieli mi, że kończy się ciąża i może nie być dziecka, bo jest zbyt małe. Ważyło 950 g. Ale się udało - mówi mama Janina Wojtas. - Bardzo to przeżyłam, bo cztery lata wcześniej straciliśmy siedmioletniego syna w wypadku. Ania przez trzy miesiące była w inkubatorze w szpitalu. Dopiero 10 października minęły u niej bezdechy, a od 25. zaczęła być karmiona. Dostaliśmy ją dopiero 7 grudnia, a termin porodu miałam na 12 grudnia. Ważyła 2150 g.

Problemy ze wzrokiem zaczęły się w dzieciństwie. - W ogóle miałam nie widzieć - mówi Ania. - Po kilku miesiącach okazało się, że jednak zaczynam reagować na światło. Okulary dostałam już w trzecim roku życia. Wszystko oglądałam z bliska, wszystko przykładałam do oczu, a kiedy dostałam pierwsze okulary, bardzo się zdziwiłam, że widzę wyraźnie.

Okulary towarzyszyły Ani od zawsze. W gimnazjum założyła pierwsze soczewki, ale kiedy dostała się do Liceum Plastycznego w Gorzowie, wada pogorszyła się do minus 11. - Jakoś dawałam radę, ale jak przychodziło malować martwą naturę czy portret, musiałam stawać w pierwszym rzędzie, bo inaczej moje prace wyglądały, jakby osiadła na nich mgła. A ja tak widziałam. Teraz już nie rysuję na formacie A4, bo jest dla mnie za mały i w ogóle źle radzę sobie z małymi elementami. No i szybciej wzrok się męczy. Wtedy czuję bóle głowy - dodaje.

Jeszcze bardziej wzrok pogorszył się, gdy Anna poszła na studia. Przy każdej sesji miała zapalenie spojówek czy rogówki. Nie radziła sobie z czytaniem informacji na dworcach kolejowych, w nadjeżdżających autobusach czy tramwajach. Musiała pytać, a i tak zdarzało się, że wsiadła nie tam, gdzie trzeba.

Jednak młoda skwierzynianka nie chce być postrzegana jak osoba niepełnosprawna. Nigdy nie myślała, żeby iść do szkoły dla osób z problemami ocznymi. - Zawsze siadałam w pierwszej ławce albo ktoś mi po prostu dyktował - wyjaśnia. - Dopiero po rezygnacji ze studiów i uzyskaniu orzeczenia, w którym jest napisane, że potrzebuję opieki osób trzecich, podłamałam się trochę. Wcześniej nie czułam tego, ale jak przyszło skreślenie z uczelni na własną prośbę - dotarło do mnie, że nie jest dobrze.

Jak wygląda przyszłość Anny Wojtas?

Najważniejsza jest operacja. Zaliczka na specjalne soczewki (2,5 tys. zł jedna) została zapłacona. Miała już je dostać ze Stanów, ale okazało się, że ma w oku za płytką komorę i teraz musi czekać na specjalne. Oczywiście, będą droższe. Jak tylko się pojawią, operacja odbędzie się w klinice w Katowicach. Najpierw jedno oko, a później drugie. Poza tym Ania chciałaby się usamodzielnić i pójść do pracy. Może będzie musiała przekwalifikować się i skończyć studia pedagogiczne z kierunkiem artystycznym, żeby uczyć dzieci. - Bardzo lubię z nimi przebywać i pracować, prowadzić zajęcia - mówi.

O jej dziecięcych upodobaniach świadczą prace, które wykonuje. W czasie studiów zrobiła ilustracje do wiersza Juliana Tuwima "Lokomotywa". - To chyba najbardziej ulubione moje "dziecko". Ale cieszy mnie ostatnia praca, którą zrobiłam charytatywnie. To ilustracje do "Niezwykłych bajek", czyli historii o akceptacji dzieci niepełnosprawnych i wykluczonych społecznie. Ten ogólnopolski projekt wygrało Przedszkole Słoneczna Szóstka ze Śremu. Szukali grafika, więc zgłosiłam się. Wysyłałam swoje prace i okazało się, że wybrano mnie - wyjaśnia.

Kiedy rozmawiamy, co chwilę do pokoju wchodzi tata Ani Henryk i pokazuje jej dzieła. - Zostały już tylko kopie, bo wszystkie oryginały poszły na aukcji - mówi z dumą. - To jest głowa konia, tu bohaterowie bajek, a tu mamy cały zbiór artykułów prasowych o Ani. Są dyplomy i podziękowania, są pocztówki ze Skwierzyny.

Anna Wojtas maluje akwarelą, pastelami, olejem, ołówkiem, kredką - właściwie wszystkim. Do zrobienia pocztówek namówił ją wujek Mirek, by mogła coś robić, być potrzebna, bo rok 2014 okazał się dla niej trudny. - Prawie przez dwa lata nie dotykałam ołówka. Czułam się zawiedziona, zrezygnowana, depresyjna. Wyjechałam do siostry w Anglii. Na szczęście, jak wróciłam, to od stycznia tak dużo zaczęło się dziać, że nie mogłam tego ogarnąć. To wszystko za sprawą akcji "Oczy dla Ani". Mało spałam, tak byłam nakręcona jak nigdy dotąd niczym. Jak odbyła się wystawa, to nie wiedziałam, z kim rozmawiam. Stało przede mną 100 osób. To były ogromne emocje - opowiada.

Największym problemem Anny jest czekanie. - Chciałabym pracować, coś robić, mieć zajęcie. Ale nie pójdę do pracy, bo ze względu na wzrok nie mogę ani długo nad czymś siedzieć, ani czytać, ani dźwigać. Na szczęście, ludzie mi pomagają. Pojawiły się drobne zlecenia, maluję jakieś portrety, zrobiłam też  projekt ogrodów w Irlandii. Fajnie jest zobaczyć w rzeczywistości swoje pomysły. No i po ilustracjach do bajki pojawiła się oferta zrobienia całego projektu, z tekstami i ilustracjami. To mają być bajki o zdrowej żywności. Będą dostępne w aptekach i sieciach Inter Marche. Już sobie układam w głowie, jak to powinno wyglądać - zdradza Anna Wojtas.

Mówi również o braku akceptacji społecznej wobec osób niepełnosprawnych. Doświadczyła tego w czasie pobytu w Anglii od... Polki.

- Pracowałam tam kilka miesięcy na magazynie. Miałam zostać zatrudniona na etat. Niestety, Polka, która była menagerką, powiedziała, że jestem niepełnosprawna. Dostałam wolne. Miałam wrócić za dwa tygodnie, ale odmówili zatrudnienia w obawie, że mogę spaść ze schodów i później ich pozwać do sądu. Teraz nie wiem, co robić w przypadku CV, wpisywać swoją niepełnosprawność czy nie?

Anna Wojtas twierdzi, że nie należy do bardzo odważnych ludzi, ale cały czas uczy się życia i przekraczania nowych granic. Nie może uprawiać żadnej dyscypliny sportowej, ale bardzo lubi jazdę rowerem po lesie. Ostatnio dała się namówić na spływ kajakowy z Bledzewa do Starego Dworku. - Trzy i pół godziny. Bardzo się bałam i długo nie mogłam zdecydować. Jak już weszłam do kajaka, to przerażające dla mnie było pierwsze dziesięć minut, bo się chybotał. Ale zaraz potem lęk minął i było super. Teraz wiem, że najtrudniejszy pierwszy krok, że nie warto się bać, no ale musiałam się o tym przekonać sama - podkreśla.

Tekst i foto Hanna Kaup

Projekt otrzymał dofinansowanie ze środków PFRON przy wsparciu Województwa Lubuskiego – Regionalnego Ośrodka Polityki Społecznej w Zielonej Górze i jest realizowany przez Fundację Ad Rem oraz portal prasowy www.egorzowska.pl od lipca do grudnia 2015 r.

Scena jest terapią

Kiedy planowałam projekt kampanii informacyjno-promocyjnej na rzecz osób niepełnosprawnych, bardzo chciałam, by wzięły w niej udział osoby niepełnosprawne intelektualnie. Realizacja tego zamysłu wydawała mi się największym wyzwaniem. W rzeczywistości okazała się niezwykłym i bardzo pozytywnym doświadczeniem, a to za sprawą strzeleckiego Teatru na Patyku, którego opiekunem, mistrzem, reżyserem i przewodnikiem po świecie sztuki jest Alicja Bieniek

Lalki ze złotą bransoletą

Alicja Bieniek pracuje w Warsztatach Terapii Zajęciowej w Strzelcach Krajeńskich od początku, czyli od 29 grudnia 2006 r. Zaraz potem otworzyła tam Pracownię Małych Form Teatralnych i stworzyła Teatr na Patyku. Do dziś, w 11-osobowej grupie, dziewięć stanowi trzon pierwszego zespołu. - Oni na początku tego nie chcieli, bo byli wyrywani z własnych domów i nie wiedzieli o Bożym świecie - wspomina instruktorka. - Ale to minęło. Teraz doskonale rozumieją lalki, wiedzą, że ruch sceniczny to animacja, a nie jakieś podrygiwanie. Scena natomiast jest dla nich lekarstwem i terapią, daje im odwagę. W taki sposób pracuje się np. z osobami jąkającymi czy nieśmiałymi.

W skład zespołu wchodzą ludzie szczególni. - To silna grupa. Są w wieku od 22 do 40 lat. Mają w sobie tyle energii i życia, że zagadaliby panią - uprzedziła Alicja Bieniek.

Cztery osoby z grupy to rodzeństwo Dąbrowskich z Lichenia: Paweł, Piotr, Adam i Weronika. Jest jeszcze Jolanta Dąbrowska, ale ona pochodzi ze Strzelec. Miasto reprezentują także: Bartosz Szczepaniak i Mariola Łapo. Z Dobiegniewa dojeżdża Jakub Celniak, z Bronowic - Rafał Ossowski, z Gilowa - Klaudia Chyży i z Lichenia - poza rodzeństwem Dąbrowskimi - Grzegorz Wilk. Wszyscy biorą udział w przedstawieniu dla dzieci i dorosłych "Czerwony Kapturek", które otrzymało I nagrodę  w Wojewódzkim Przeglądzie Małych Form Teatralnych Osób Niepełnosprawnych w Krośnie Odrzańskim. Z kolei występ na deskach wrocławskiego teatru dał im  II miejsce w XV Ogólnopolskim Festiwalu Twórczości Teatralno-Muzycznej Osób Niepełnosprawnych Intelektualnie Albertiana 2014, organizowanym przez Fundację Mimo Wszystko Anny Dymnej.  

Za udział i II miejsce dostali właściwie tylko statuetkę. Byli trochę zawiedzeni, ale później fundacja ich mocno zaskoczyła.

- Dostaliśmy przez kuriera 12 paczek - dla każdego po jednej - mówi instruktorka. - A dla wszystkich był projektor. Później jeszcze przyszła wielka fioletowa śliwka, czyli fotel z granulatu, który układa się do ciała siedzącego. Jest więc i projektor, i fotel, są albumy, breloczki i różne gadżety. Tylko słodycze zostały zjedzone. Mieliśmy z tego bardzo dużo radości.

Lalki, którymi animują aktorzy Teatru na Patyku, i które są wielkości dorosłego człowieka, zostały wykonane przez samych uczestników WTZ w ramach terapii zajęciowej. Od podstaw.

- Oni wypychali je włókniną i plastikowymi butelkami - opowiada pani Alicja. - Na pewno w jednej z nich jest też złota bransoletka pani Ewy, która pomagała nam dopychać lalki i wtedy miała ją na ręce. Od tamtej pory znikła. Trzeba będzie więc kiedyś ją znaleźć.

Teatralne okno na świat

Choć animacja sceniczna to dla aktorów ze Strzelec ogromy wysiłek, jednak na scenie nie tylko chodzą, ale też biegają, tańczą, podają rękę i rozdają całusy. W rolę narratora w "Czerwonym Kapturku" wcielił się Rafał Ossowski, muzyką zarządza DJ Jakub Celniak. Główną bohaterką animuje Weronika Dąbrowska, tańczącą babcią - Mariola Łapo, bohaterskim gajowym - Piotr Dąbrowski, matką Czerwonego Kapturka - Jolanta Dąbrowska. Większy od prawdziwego wilk szaleje na scenie za sprawą Pawła Dąbrowskiego. W przedstawieniu występują też: animowany przez Bartka Szczepaniaka bocian, Klaudię Hyży - kot, Grzegorza Wilka - Leśny Strach, a Romana Janika i Adama Dąbrowskiego - Duch Lasu. Co ważne, w przygotowaniach grupę wspomógł aktor z Teatru im. J. Osterwy w Gorzowie Jan Mierzyński.

"Czerwony Kapturek" to nie jedyne przedstawienie Teatru na Patyku. - Wcześniej, łącząc animację lalek z teatrem cieni, pokazaliśmy "Romka i Julkę" (niewtajemniczonym wyjaśniamy, że chodzi o adaptację dramatu W. Shakespeare "Romeo i Julia" - dop. mój HK), "Józefa i Józefinę" według własnej adaptacji czy "Jacka i Agatkę" jako występ dwóch aktorów - wylicza Alicja Bieniek. - Tu wystąpili w wielkich łbach Jackowych i Agatkowych i musieli mieć podłożone głosy, bo nie dało się w tych maskach mówić. Było też przedstawienie "Okno na świat", które opowiadało historię lalkowej rodziny. Tworzyli ją: ojciec biurokrata, matka gospodyni domowa wciąż oglądająca - będącą na piedestale - telewizję i trójka niesfornych dzieci. W pewnym momencie telewizor się psuje i nie ma okna na świat. Pojawia się pustka, smutek, marazm, rodzina nie wie, co ze sobą zrobić. Z letargu budzi ich do życia Anioł dotknięciem róży. Zaczynają słyszeć, że ptaki śpiewają, dostrzegać, że istnieje miłość, że można wspólnie zjeść posiłek, że są inne wartości. Ostatecznie telewizor zostaje naprawiony, ale rodzina funkcjonuje już po nowemu.

A co ma w najbliższych planach teatr ze Strzelec? Już buduje nowe lalki. Będzie ich w sumie 13 do historii o "Siedmiu krasnoludkach". Ze wszystkim, czyli również z próbami i nagraniem trzeba zdążyć do końca roku, bo przedstawienie zostanie wysłane do Fundacji Anny Dymnej na kolejny konkurs. - Oni się w ten sposób realizują i rozwijają - podkreśla opiekunka grupy.

Kochać i być aktorem

A o czym marzą i czego pragną podopieczni Alicji Bieniek? - Boże, jak ja ich słabo znam - wzdycha instruktorka, ale zaraz dodaje: - Ja wiem, co oni by chcieli. Zakładać rodziny. Bo oni potrzebują miłości, chcą kochać. No i potrzebują pracy, tego, by ktoś ich zauważył i docenił, powiedział, że to Piotr Dąbrowski wystąpił na scenie, że to Klaudia Chyży zagrała. Mają wiele marzeń, ale potężną walkę toczą z emocjami. Narrator z "Czerwonego Kapturka" Rafał Ossowski tak bardzo marzy o byciu aktorem na wielkich scenach, że mawia: - Nawet jak mam 30 stopni, to występuję (oczywiście chodzi o 40 stopni - dop. mój HK)

Kiedy rozmawiamy, do pokoju puka Paweł Dąbrowski. Ma ze sobą scenicznego Wilka. Wszystkim opowiada, że zaraz będzie udzielał wywiadu. W zespole jest od początku i wszystko dobrze pamięta. Ma tylko problemy z jąkaniem. Ale przyznaje, że od razu chciał być w zespole aktorskim, że swoją rolę pamięta cały czas, mówi o przygotowaniach do spektaklu, o obozie polsko-niemieckim, o pomocy aktora Jana Mierzyńskiego i o tym, co kocha najbardziej - o piłce nożnej.

- Gram od 13 lat. Teraz jestem w drużynie okręgowej Nietoperz Gardzko na ataku. Strzeliłem z 15 bramek. Jak gramy u siebie, to występujemy w zielonych, a jak na wyjeździe, to w żółtych strojach - podkreśla.

W Warsztatach Terapii Zajęciowej - jak mówi - nauczył się dużo: - Szycia, plecenia koszyków z wikliny, ceramiki czy pracy w sekcji kulinarnej. A które przedstawienie najbardziej mu odpowiadało? No to o miłości: - Najfajniejsze było "Romek i Julia" - odpowiada.

Tekst i foto Hanna Kaup

Projekt otrzymał dofinansowanie ze środków PFRON przy wsparciu Województwa Lubuskiego – Regionalnego Ośrodka Polityki Społecznej w Zielonej Górze i jest realizowany przez Fundację Ad Rem oraz portal prasowy www.egorzowska.pl od lipca do grudnia 2015 r.

 

 

 

 

 





Korzystanie z serwisu oznacza zgodę na wykorzystywanie plików cookie, z których niektóre mogą być już zapisane w folderze przeglądarki. Nie pokazuj więcej tego powiadomienia